Taki jestem sprytny że już od wtorku sprawdzałem windy.com i ustaliłem sobie trasę z wiatrem w plecki. Miało wiać z południa, a najdalszym na południe od Wrocławia i również prostym w dotarciu miejscem było Międzylesie, więc stamtąd ruszyłem w swoją wojaż.
Byłem po 4 nockach więc już się wprawiłem w niespanie i dało to swoje efekty, bo śpiący zrobiłem się dopiero w pociągu powrotnym.
Plan był taki żeby w każdym mieście przez które będę przejeżdżał sfotografować ratusz, albo jak takiego nie będzie to inny charakterystyczny zabytek. Miasta w których to zrobiłem to była Bystrzyca K., Kłodzko, Ząbkowice, Dzierżoniów, Świdnica, Strzegom, Jawor, Złotoryja i Szprotawa.
Długo wahałem się też jaką drogę wybrać by wydostać się z Kotliny Kłodzkiej, aż w końcu wybrałem najtrudniejszy wariant – przez przełęcz Łaszczową bo tam najwięcej kwadratów mogłem nałapać. Przez Egipskie ciemności podjazd ten okazał się nie taki straszny, ale zjazd był już słaby bo ujeby że hej!
Do Jawora jechało mi się bardzo przyjemnie, było dużo zmarszczek, nie nudziłem się, jedyny minus to że po każdym zatrzymaniu, czy to na zdjęcie, siku czy papu ciężko było mi się rozgrzać i marzłem niemiłosiernie.
Za Jaworem było już mroźnie, do tego zaczęły się Złotoryjskie ujeby, w Męcince wytrzepało mnie okrutnie. Do tego asfalt mokry jak po burzy, w Złotoryji nawet były kałuże po rosie. Dodając do tego jakieś 2-4 stopnie na plusie i zimną wodę w bukłaku, nie trudno się domyśleć że z nosa ciekło mi jak z kranu.
W Iwinach dniało, pojawił się pierwszy kryzys, ale jakoś udało mi się dowieść tyłek do Szprotawy.
Tam byłem koło 8 rano i od tego czasu chęci opuściły mnie już prawie całkowicie. Ledwo doturlałem się do fenomenalnej trasy rowerowej, wiodącej wałem kolejowym przez Kożuchów, Nową Sól po okolice Wołczyna.
Jeden z kolarzy uświadomił mi też że most w Cigacicach jest w remoncie a to zburzyło moje plany na 400km. Może to i dobrze bo jutro do pracy bym nie dał rady pewnie pójść.
Postanowiłem więc że tylko oblukam kładkę na Odrze i skieruję się prosto na Zieloną. Mam takie zboczenie że nie potrafię jeździć dwa razy tą samą drogą więc dojazd do kładki i powrót nie był dla mnie w ogóle możliwy, więc z Nowej Soli pojechałem mostem na wojewódzkiej do Stanów, tam przegapiłem zjazd na ścieżkę więc wtargałem rower na wał i stamtąd już na kładkę.
Do Zielonej dojechałem przez Otyń i Zatonie bo chciałem jeszcze obejrzeć Zieloną Strzałę. Trochę pobłądziłem jeszcze po mieście i skierowałem się na dworzec kolejowy.
Z przemyśleń to Zielona Góra rowerowo w porównaniu do Wrocka to jak zagranica. Dużo przemyślanych ścieżek, cierpliwi kierowcy, brak wysokich krawężników, lasy wszędzie – no bajka! Inny świat.
Na koniec dla wytrwałych dwie historyjki:
1. W Kłodzku byłem świadkiem pościgu policyjnego za czarnym bmw. W samym rynku. Zapewne marka jak i kolor zupełnie przypadkowe.
2. W Piławie Dolnej z jednego przystanku wyskoczył na mnie jegomość z rajstopą na głowie, rajstopami zamiast spodni, energicznie smyrający gwoździa i wykrzykujący coś w niezrozumiałym języku. Pewnie jakiś bordo z tagu #przegryw
Max square: 16×16
Max cluster: 395
Total tiles: 4139
#rowerowyrownik #szosa #ruszwroclaw #kwadraty #zielonagora #sport #300km
Wpis dodany za pomocą tego skryptu
Powered by WPeMatico