Pracowałem kiedyś przy organizacji imprez masowych. Obsługiwaliśmy głównie wydarzenia związane ze światem sportu – największe tuzy pokroju: PZN, PZPN, PZM – i tak dalej. Jako młody członek załogi, gdzieś w połowie sierpnia dowiedziałem się, że w listopadzie będziemy działać na terenie skoczni ‘’Malinka’’ im. Adama Małysza, rzecz jasna w Wiśle. Ucieszyłem się, bo od dziecka byłem fanem skoków. Jako, że nasza firma zajmowała się również obsługą poligraficzną, a co za tym idzie – realizowaliśmy akredytacje dla wszystkich uczestników imprezy. Pomagałem swojej pani kierownik
w działaniach na drukarni, więc zauważyłem, że na jednej akredytacji widnieje uśmiechnięty Przemysław Babiarz. Pomyślałem sobie: kurwa, kto i dlaczego go bierze do skoków? Przecież on nadaję się do komentowania lekkoatletyki. Poza tym dziennikarz z niego w chuj, tak jak ja. Jebaniec-podrabianiec, który skończył jakąś Wyższą Szkołę Teatralną i 30 lat temu zagrał w 4 sztukach. Był nawet głosem komentatora w „Na dobre i na złe”, gdzie najebany Żmijewski bełkotał pod kroplówką, bo chcieli go szybciej przywrócić do żywych, żeby grał rolę jak należy(temat na osobną historię, nieważne). No nie ma chuja – potężne CV, wprost idealne, żeby załapać się na komentatora sportowego. Wtedy TVP zarządzał bodajże Jarosław Gugała, któremu Babiarz musiał wylizać rowa do białej kości, uprzednio wygryzając digi-dongi, czy tam kokołaje (dwie wersje dla Polski A i B). Pewnie jeszcze z pieczołowitością nadał temu wyniosłą nazwę: irygacja jelita grubego przy pomocy narządu, proszę państwa – tworu mięśniowego jamy gębowej kręgowców, który został wykrystalizowany tysiące lat temu, żeby Babiarz mógł wylizać komuś dupę. Coś jak ze sł Czytaj dalej...
Pracowałem kiedyś przy organizacji imprez masowych. Obsługiwaliśmy głównie wydarzenia związane ze światem sportu – największe tuzy pokroju: PZN, PZPN, PZM – i tak dalej. Jako młody członek załogi, gdzieś w połowie sierpnia dowiedziałem się, że w listopadzie będziemy działać na terenie skoczni ‘’Malinka’’ im. Adama Małysza, rzecz jasna w Wiśle. Ucieszyłem się, bo od dziecka byłem fanem skoków. Jako, że nasza firma zajmowała się również obsługą poligraficzną, a co za tym idzie – realizowaliśmy akredytacje dla wszystkich uczestników imprezy. Pomagałem swojej pani kierownik
w działaniach na drukarni, więc zauważyłem, że na jednej akredytacji widnieje uśmiechnięty Przemysław Babiarz. Pomyślałem sobie: kurwa, kto i dlaczego go bierze do skoków? Przecież on nadaję się do komentowania lekkoatletyki. Poza tym dziennikarz z niego w chuj, tak jak ja. Jebaniec-podrabianiec, który skończył jakąś Wyższą Szkołę Teatralną i 30 lat temu zagrał w 4 sztukach. Był nawet głosem komentatora w „Na dobre i na złe”, gdzie najebany Żmijewski bełkotał pod kroplówką, bo chcieli go szybciej przywrócić do żywych, żeby grał rolę jak należy(temat na osobną historię, nieważne). No nie ma chuja – potężne CV, wprost idealne, żeby załapać się na komentatora sportowego. Wtedy TVP zarządzał bodajże Jarosław Gugała, któremu Babiarz musiał wylizać rowa do białej kości, uprzednio wygryzając digi-dongi, czy tam kokołaje (dwie wersje dla Polski A i B). Pewnie jeszcze z pieczołowitością nadał temu wyniosłą nazwę: irygacja jelita grubego przy pomocy narządu, proszę państwa – tworu mięśniowego jamy gębowej kręgowców, który został wykrystalizowany tysiące lat temu, żeby Babiarz mógł wylizać komuś dupę. Coś jak ze sł Czytaj dalej...