Wczoraj widziałem na mirko sporo wpisów sugerujących jakoby przepis na sukces reprezentacji w sportach drużynowych w Polsce był bardzo prosty – zatrudniasz super trenera z zagranicy i wszystko działa cacy.
Ponieważ mamy chwilowy hajp na kosza i wielu ludziom patrzącym z boku wydaje się coś innego niż jest w rzeczywistości, chciałem sprostować że to wszystko nie tak. Wiecie kim był Taylor zanim trafił do Polski? Nołnejmem. Asystentem w reprezentacji Czech, wcześniej coś prowadził w Bundeslidze, bez sukcesów w podrzędnych klubach, często drugoligowych.
Przez kilka lat nasza reprezentacja w kosza grała wielkie gówno. Nawet nie chodzi o wyniki, tylko o styl. Taylor wcale nie był jakimś mega-merytorycznym gościem który przyszedł i wszystko naprawił. Drużyna grała bez pomysłu, nie było widać ani trochę ręki trenera, potencjał zawodników był totalnie niewykorzystywany. Taylor zażyczył sobie Slaughtera dla którego długo nie potrafił znaleźć miejsca na parkiecie. Jeszcze 2 lata temu, w kwalifikacjach do imprezy którą dziś wszyscy oglądają w żenującym stylu przegrywaliśmy z Węgrami (nie wychodząc z 50 punktów) które to grały bez czołowych zawodników. O mało co ta porażka mogła zamknąć nam drogę na MŚ. Walcował nas 3 garnitur Litwy, na Eurobaskecie przegrywaliśmy wygrany mecz z Finlandią, itd.
Jak to się stało że Taylor prowadząc kadrę w takim stylu uchował się przez 5 lat? Ktoś z PZKosz uwierzył w tego człowieka, bo niewiele było do stracenia. Przecież od wielu lat na grę reprezentacji i tak nie dało się patrzeć, a Taylor przynajmniej był tani zapewne. Gość dorastał razem z tą kadrą, uczył się na własnych błędach i trafił na swój czas, ale porównania do Heynena czy Beenhakkera są wybitnie nietrafione, bo Taylor zawdzięcza chłopakom co najmniej tyle co oni jemu.
Analogią z piłką nożną jest Eurobasket 1997, prawie jak zwycięski remis na Wembley czy mecz na wodzie we Frankfurcie. Skoro od 20 lat wspominamy że kilka minut meczu z Grecją dzieliło nas od top4 to co za różnica że poczekamy jeszcze kilkadziesiąt lat na sukcesy. Tylko że jak piłkarska kadra miała odrodzenie w postaci Engela i Janasa, to koszykarska była prowadzona przez jakichś Langoszów czy innych Szczubiałów wuefistów, którzy prawie spuścili nas do drugiej dywizji, tam gdzie Cypry, Malty i inne Wyspy Owcze. Taylor po dekadzie od tamtych czasów był minimalizmem, a nie żadnym uznanym nazwiskiem z nadziejami na zmiany.
Jak ktoś myśli że PZKosz jest taki fajny bo jest fajna reprezentacja, chłopaki walczą, a prezes wpada z bluzgami przed kamerę to też jest w błędzie. Kto śledzi nie od dziś polską koszykówkę, czy to reprezentacyjną czy ligową ten się w cyrku nie śmieje. PZKosz i PLK (osobny twór) to jest taki sam beton jak PZPN, jak nie większy, a absurdy na co dzień mogłyby zasługiwać na osobny tag na wykopie.
Fajnie że historia dzieje się teraz, ale to wszystko nie jest takie kolorowe na co dzień
Powered by WPeMatico