Napisać, że Romelu Lukaku zaliczył udany debiut w barwach Interu Mediolan, to jak stwierdzić, iż Arktyka jest całkiem chłodnym miejscem – znaczące niedopowiedzenie. Cztery gole, jakie Belg zdobył w pierwszym kontakcie z włoskim futbolem, stanowią bowiem prawdziwe wejście smoka. Nawet pomimo faktu, że rywalem był jedynie czwartoligowy Virtus Bergamo. I choć Antonio Conte już zaciera ręce na myśl o współpracy z nowym podopiecznym, na razie niewiele wskazuje na to, by na Old Trafford prędko uroniono łzę tęsknoty.
Żaden angielski klub nie wydał w letnim oknie transferowym więcej pieniędzy od Manchesteru United. Dwudziestokrotni mistrzowie kraju zainwestowali we wzmocnienia aż 148 milionów funtów, za sprawą których zespół zasiliło trzech piłkarzy – Daniel James, Aaron Wan-Bissaka oraz Harry Maguire. Dużo to czy mało, każdy oceni sobie sam. Nie ulega jednak wątpliwości, iż ruchy były przemyślane i jakościowe, co potwierdziło inauguracyjne spotkanie z Chelsea. Jego wynik pokazał zaś, że wbrew powszechnie kolportowanej opinii, brak zakontraktowania następcy Lukaku wcale nie musi wiązać się z ofensywną bezpłodnością Czerwonych Diabłów.
Kiedy jasnym stało się, że Romelu opuści Old Trafford, brytyjskie media zażarcie prześcigały się w podawaniu informacji o potencjalnych dziedzicach szpicy. O krok od przenosin do Anglii był ponoć Paulo Dybala, niedużo brakowało do transferu Mario Mandzukicia. Mimo to, żaden nowy snajper nie trafił pod skrzydła Ole Gunnara Solskjaera, co spotkało się z nie lada nagonką. No bo jak można opierać całą przednią formację na Marcusie Rashfordzie? Jak można wierzyć, iż 21-latek wreszcie wejdzie na wyższy poziom i na dobre zerwie z chimerycznością? Nonsens, kompletne szaleństwo.
Szaleństwo, w którym jak dotąd jest metoda.
W pierwszym oficjalnym występie w sezonie 2019/20 wychowanek Manchesteru United zdobył dwie bramki. Nie rozwiał tym wszelkich wątpliwości, nie sprawił, że dotychczasowi krytycy wznieśli peany na jego cześć, ani nie przekonał wszystkich niedowiarków, iż jest napastnikiem klasy światowej, który w pojedynkę zapewni drużynie satysfakcjonującą siłę rażenia. Wspomniane wyżej starcie z The Blues pokazało jednak, że wcale nie musi tego robić. Okazałe zwycięstwo nie było bowiem spektaklem jednego aktora, namacalny udział mieli w nim również Anthony Martial oraz Daniel James, strzelcy pozostałych goli. I o ile Walijczyk wciąż pozostaje niewiadomą, o tyle Francuz, grający w Anglii od czterech lat, niejednokrotnie dowiódł swoich nietuzinkowych umiejętności snajperskich. Dlaczego więc w związku z odejściem Lukaku o obliczu ofensywy Czerwonych Diabłów nie miałby stanowić duet Rashford-Martial?
36 milionów funtów, jakie w 2015 roku United zainwestowało w sprowadzenie Anthony’ego, wywołało lawinę zdziwienia z domieszką oburzenia. – Czy jest wart takiej sumy pieniędzy? Jeśli zapytacie Francuzów, stwierdzą, że nie – przyznał w rozmowie z BBC Philippe Auclair, dziennikarz i autor książek o Thierrym Henrym oraz Ericu Cantonie. – Na wieść o niniejszej kwocie Francja zaniemówiła. Po drugiej stronie Kanału La Manche było wręcz przeciwnie. Brytyjscy eksperci ochoczo podważali sensowność transferu, upatrując w działaniach klubowego zarządu chaotyczności i karygodnej rozrzutności. Krytykowanie ekipy z Old Trafford zawsze sprzedawało się niczym ciepłe bułeczki. Inna sprawa, iż tym razem były ku temu podstawy – dziewiętnastoletniemu Martialowi bliżej było do jednego z talenciaków z Football Managera aniżeli do zawodnika ogranego na najwyższym poziomie.
Jakież zaskoczenie zapanowało w mediach, kiedy świeżo upieczony reprezentant Trójkolorowych zdobył bramkę w debiutanckim występie w nowych barwach. Po wejściu na murawę w 65. minucie. W starciu z Liverpoolem.
Miło zdumiony musiał być również Louis van Gaal, opiekun Czerwonych Diabłów. Wprawdzie Holender głęboko wierzył w najdroższego ówcześnie nastolatka w historii futbolu i pokładał w jego potencjale ogromne nadzieje, lecz jednocześnie tonował nastroje, apelując o cierpliwość. Anthony miał stopniowo wdrażać się w realia Premier League, rozwijać się z meczu na mecz. Gol w spotkaniu z The Reds, poprawiony dubletem przeciwko Southampton, nie tylko zadał niniejszej tezie kłam, ale też – a może przede wszystkim – skutecznie uciszył hejterów. Francuski napastnik w mgnieniu oka przeistoczył się z przepłaconego dzieciaka w kolejne wcielenie Henry’ego.
Wahania formy – jakże naturalne dla gracza w tym wieku – nie były w stanie przyćmić jego fenomenu. Pochwała goniła pochwałę, pochlebne artykułu wypełniały prasę, a fora kibicowskie kipiały od zachwytów. Martialowi pomagał niechybnie fakt, iż długimi miesiącami pozostawał najjaśniejszym punktem zespołu, bo choć nie zawsze strzelał gole lub asystował, nigdy nie brakowało mu energii, świeżości oraz motywacji. Kiedy Manchesterowi United nie szło – co w owym czasie zdarzało się dość często – nadziei na odmianę sytuacji upatrywano właśnie w sprowadzonym ostatniego dnia letniego okna transferowego piłkarzu. To on był gwiazdą w ciemności, mistrzem świata w radości. Alfą omegą, hymnem, kolędą. Wszystkim, co utrzymywało drużynę przy życiu i jedynym Czerwonym Diabłem, który spełniał oczekiwania menedżera.
Aż do 25 lutego.
Podczas rozgrzewki przed rewanżowym starciem z Midtjylland w ramach 1/32 finału Ligi Europy Anthony doznał urazu stawu skokowego. Nie była to kontuzja, która zniweczyła końcówkę sezonu w jego wykonaniu, ale z Duńczykami nie zagrał. Jego miejsce zajął niejaki Marcus Rashford – skromny chłopak z sąsiedztwa, związany z klubem z Old Trafford od siódmego roku życia. Któż spodziewał się, iż młodziutki Anglik nie tyle nie zawiedzie, co zostanie gwiazdą wieczoru? Któż przewidywał, że w pierwszym kontakcie z dorosłą piłką odciśnie na wyniku jakiekolwiek piętno? Poza rodziną i przyjaciółmi, zapewne nikt. A jednak stało się! Osiemnastolatek strzelił dwa gole – na 2:1 oraz 3:1 – poprowadził drużynę do awansu i rozkochał w sobie publiczność. Ta nie okazała podobnej euforii od… wrześniowego debiutu Martiala.
Czy była to symboliczna zmiana warty? Niezupełnie. Choć wychowanek United robił prawdziwą furorę – w spotkaniu z Arsenalem zaliczył kolejne dwa trafienia, do których dorzucił asystę, a kilka tygodni później stał się najmłodszym zdobywcą bramki w dziejach derbów Manchesteru – przebojowy Francuz nie odszedł w zapomnienie. Korzystając ze szczęśliwego zbiegu okoliczności van Gaal utworzył duet, który do końca rozgrywek strzelił dziesięć goli oraz zanotował cztery finalne podania. Kto wie, czy wzbogacenie kadry o Anthony’ego i Marcusa nie było największym sukcesem Holendra w trakcie jego pobytu na Wyspach Brytyjskich? Z perspektywy czasu, przyniosło to klubowi znacznie więcej korzyści niż Puchar Anglii, zdobyciem którego były szkoleniowiec Oranje pożegnał się z posadą.
Wraz z przejęciem sterów przez Jose Mourinho, na Old Trafford nastała nowa era. Portugalczyk nie zamierzał opierać się na zasobach ludzkich, zgromadzonych przez poprzednika, czego efektem stało się sprowadzenie do Anglii Bailly’ego, Mkhitaryana, Pogby oraz Ibrahimovicia. I to właśnie transfer ostatniego z wymienionych ukrócił działalność pary Martial-Rashford. Szpica należała odtąd do Zlatana – podobnie, jak koszulka z numerem dziewięć, przywdziewana uprzednio przez francuskiego goldenboya – a młodzi z partnerów przeistoczyli się w konkurentów o miejsce na lewym skrzydle.
Niniejszy stan rzeczy utrzymywał się przez całą kadencję The Special One. Co z tego, że Ibrahimović spędził w Manchesterze tylko półtora roku, skoro w jego buty prędko wszedł podebrany z Evertonu Lukaku? Wysoki i silny napastnik stanowił dla Mourinho nieodłączny element wyjściowej jedenastki, wobec czego Anthony i Rashford nie mieli na dłuższą metę wstępu do centralnej części ataku. Rywalizacja na flance stała się ich chlebem powszednim. Niestety nigdy nie były to zmagania wyrównane.
Jako że stosunki na linii portugalsko-francuskiej nie należały do najcieplejszych – Jose nie ufał Martialowi, a krytyka spływająca na piłkarza tylko pogarszała jego postawę na treningach oraz w meczach – zdecydowanie więcej szans na grę otrzymywał Marcus. W pierwszym sezonie pod opieką byłego szkoleniowca Chelsea, Interu czy Realu Anglik spędził na murawie 3068 minut, w drugim 2676, a w trzecim – do momentu zwolnienia “Ze”, jak mówią na swojego rodaka w Setubal – 1242. Dla porównania, jego konkurent uzbierał odpowiednio 2517, 2337 oraz 1262, w sumie blisko 900 mniej. Mimo to, w statystykach ofensywnych obaj byli bardzo porównywalni.
W rozgrywkach 2016/17, w których Czerwone Diabły sięgnęły po Tarczę Wspólnoty, Puchar Ligi i Ligę Europy, Rashford zdobył 11 bramek i zaliczył 6 asyst. Z najlepszą dyspozycją wpasował się akurat w okres kontuzji Zlatana, kiedy to niemal w pojedynkę wprowadził drużynę do finału zawodów na Starym Kontynencie (gol i dwa ostatnie podania w dwumeczu z Anderlechtem, trafienie oraz decydujący pass w boju z Celtą Vigo). Poza fenomenalnym uderzeniem z rzutu wolnego w starciu z Hiszpanami, w pamięci kibiców zapadł z pewnością zwycięski strzał w końcówce spotkania z Hull City w trzeciej kolejce angielskiej ekstraklasy. Anthony równie wyjątkowych osiągnięć nie miał, lecz i tak wziął udział w 16 akcjach bramkowych swojego zespołu.
W kolejnym sezonie było już bardziej wyrównanie, jeśli chodzi o chwile uniesień. Podczas gdy Francuz błyszczał w spotkaniach z CSKA Moskwa, Tottenhamem, Stoke oraz Burnley, Anglik brał na siebie odpowiedzialność mierząc się z Benficą, Liverpoolem, Watfordem i Burton Albion. Udział w zdobywanych przez United golach? 22 do 20 z korzyścią dla wychowanka, który – przypomnijmy – spędził na boisku 339 minut więcej. A wszystko to pomimo przybycia do klubu Alexisa, który miał zawładnąć lewą stroną ofensywy. Gdzie dziś jest, każdy widzi.
W feralnej i zarazem finalnej kampanii Mourinho, górą znowu był Rashford, który zdobył cztery bramki oraz zaliczył pięć asyst względem ośmiu trafień Martiala. I tak, jak odejście portugalskiego menedżera było dla klubu zaczerpnięciem głębokiego hausta świeżego powietrza, tak zatrudnienie Ole Gunnara Solskjaera stanowiło dla obu piłkarzy szansę na lepsze jutro. – Być może wreszcie otrzymam więcej zaufania? – zastanawiali się zapewne. – Być może nowy szkoleniowiec będzie na mnie chętniej stawiał? Być może nie będzie mnie krytykował przy pierwszej lepszej okazji? I choć nadzieje nie okazały się bezpodstawne, zdecydowanie lepiej na zmianie trenera wyszedł 21-letni Reprezentant Anglii.
Do końca rozgrywek 2018/19 Marcus wystąpił w 26 spotkaniach. W znakomitej większości przypadków wybiegał na murawę jako środkowy napastnik, co jednoznacznie wpłynęło na jego statystyki – w drugiej części sezonu dorzucił do swojego dorobku dziewięć goli i cztery asysty. Po raz pierwszy w karierze zanotował dwucyfrową liczbę trafień w Premier League, po raz pierwszy czuł się na tyle pewnie, by z zimną krwią wykorzystać rzut karny, który przesądził o awansie Manchesteru United do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Zwolennicy jego talentu nie mogli posiąść się z radości, a norweski szkoleniowiec zasypywał go komplementami, wśród których nie zabrakło porównań do Harry’ego Kane’a. Najważniejsze było jednak to, że wychowanek klubu z Old Trafford wreszcie prezentował się na miarę swoich możliwości.
A Anthony? Anthony nieco usunął się w cień. Wprawdzie regularnie pojawiał się na boisku i zawsze stanowił dla drużyny wartość dodaną, lecz w porównaniach do niedawnego konkurenta wypadał blado. Minuty spędzone na zielonym dywanie? 2049 do 1065. Piłki wpakowane do siatki rywala? 9 do 4. Ostatnie podania? 4 do 3. Mimo to, Solskjaer ani myślał skreślać Francuza. Ba, słynny “Zabójca o twarzy dziecka” już w lutym mówił o nadziejach, jakie wiąże ze współpracą Rashforda oraz Martiala. – Obaj są bardzo dobrzy w ścinaniu z lewego skrzydła do środka, więc powinni wypracować między sobą nić porozumienia – prawił Norweg w rozmowie z dziennikarzami z klubowej strony internetowej. – Jeśli natomiast jeden z nich zostanie ustawiony centralnie, drugi musi wykonywać ruchy odwrotne do działań partnera: wchodzić do środka, kiedy nominalny napastnik przemieści się w bok i zajmować pozycję na flance, kiedy nominalny skrzydłowy pojawi się w centrum. Już wychodzi im to nieźle, więc sądzę, iż w kolejnych latach będziemy świadkami wielu kombinacji tego duetu.
Okres przygotowawczy do nowego sezonu w połączeniu z inauguracją zmagań ligowych tylko utwierdziły menedżera w jego przekonaniu. Nie dość, że angielsko-francuska para dobrze zniosła reżim treningowy, narzucony latem przez sztab szkoleniowy – na szczególną uwagę Solskjaera zasłużyło martialowe podejście do pracy – i była skuteczna w sparingach, to w dodatku w pierwszym oficjalnym meczu zdobyła w sumie trzy bramki. Współpraca, o której kilka miesięcy temu mówił Ole, powoli, acz konsekwentnie nabiera rumieńców. Wymienność pozycji w formacji ataku, możliwa między innymi dzięki uniezależnieniu się od obecności Lukaku, świetnie sprawdziła się w starciu z Chelsea, której defensywa zwyczajnie nie była gotowa na tak intensywną mobilność. I choć wyciąganie daleko idących wniosków na podstawie jednego udanego występu byłoby mocno naiwne, nie sposób nie spostrzec potencjału drzemiącego w ofensywnym duecie Czerwonych Diabłów.
Trzy i pół roku po tym, jak drogi Martiala oraz Rashforda przecięły się po raz pierwszy, obaj ponownie stoją przed szansą stanowienia o sile ataku Manchesteru United. Na krótszą metę robili to już wcześniej, lecz nigdy razem. Zdobywali worki bramek, lecz nigdy razem. Przesądzali o zwycięstwach drużyny, lecz nigdy razem. Teraz ma się to zmienić. I o ile jest zdecydowanie zbyt wcześnie, by wspominać w ich kontekście wyczyny Yorke’a oraz Cole’a czy chociażby popisy Rooneya i Ronaldo, o tyle wypełnienie luki po Lukaku nie powinno sprawić im większego problemu. W końcu co dwie strzelby, to nie jedna.
Serdecznie zapraszam na mój fanpage, na którym publikuję opinie, spostrzeżenia oraz przemyślenia związane z piłkarskim światem.
Jeśli spodobała Ci się wrzutka, zaobserwuj #zycienaokraglo
Dzięki!
#sport #mecz #pilkanozna #premierleague #united #manchesterunited #zycienaokraglo
Powered by WPeMatico