Liga pięciu prędkości
Koniec i bomba, a kto nie oglądał, ten trąba! Parafraza zdania wieńczącego dzieło Witolda Gombrowicza pod tytułem “Ferdydurke” zdaje się znakomicie oddawać krajobraz Premier League po ostatnim gwizdku sędziego w sezonie 2018/19. Sezonie ze wszech miar wyjątkowym, trzymającym w napięciu od pierwszej do trzydziestej ósmej kolejki, pełnym emocji oraz wrażeń, wreszcie na tyle zjawiskowym i uzależniającym, że nie sposób wyobrazić sobie sytuacji, w której miłośnik futbolu w wydaniu angielskim byłby w stanie go przegapić. Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy.
Mimo smutku i żalu, jest również dobra strona zaistniałego stanu rzeczy. Znamy przecież wszelkie rozstrzygnięcia i odpowiedzi na pytania, które dręczyły nas przez minionych dziesięć miesięcy. Wiemy kto sięgnął po tytuł mistrzowski, kto zagra w kolejnej edycji europejskich pucharów, a także kto opuścił elitarne rozgrywki. Elitarne, lecz nie egalitarne, albowiem Premier League stała się ligą pięciu prędkości.
Pierwszą tworzą naturalnie jej najlepsze, najrówniejsze i najskuteczniejsze drużyny, a więc Manchester City oraz Liverpool. Byli niczym James Hunt i Nicki Lauda, Muhammad Ali i Joe Frazier, Roger Federer i Rafael Nadal czy Magic Johnson i Larry Bird. Niedoścignieni, niezłomni, niestrudzeni wyniszczającym pojedynkiem o prym, bliscy ideału. Na przestrzeni całego sezonu zarówno jedni, jak i drudzy, wykazali się niebywałą determinacją, nienaruszalną wiarą w swoje umiejętności, siłą psychiczną oraz odpornością na presję wywieraną przez rywala. Kiedy podopieczni Pepa Guardioli podnosili poprzeczkę, piłkarze Jurgena Kloppa niezwłocznie przez nią przeskakiwali, natomiast kiedy The Reds przesuwali granicę, The Citizens natychmiast do niej docierali.
Dzi Czytaj dalej...
Liga pięciu prędkości
Koniec i bomba, a kto nie oglądał, ten trąba! Parafraza zdania wieńczącego dzieło Witolda Gombrowicza pod tytułem “Ferdydurke” zdaje się znakomicie oddawać krajobraz Premier League po ostatnim gwizdku sędziego w sezonie 2018/19. Sezonie ze wszech miar wyjątkowym, trzymającym w napięciu od pierwszej do trzydziestej ósmej kolejki, pełnym emocji oraz wrażeń, wreszcie na tyle zjawiskowym i uzależniającym, że nie sposób wyobrazić sobie sytuacji, w której miłośnik futbolu w wydaniu angielskim byłby w stanie go przegapić. Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy.
Mimo smutku i żalu, jest również dobra strona zaistniałego stanu rzeczy. Znamy przecież wszelkie rozstrzygnięcia i odpowiedzi na pytania, które dręczyły nas przez minionych dziesięć miesięcy. Wiemy kto sięgnął po tytuł mistrzowski, kto zagra w kolejnej edycji europejskich pucharów, a także kto opuścił elitarne rozgrywki. Elitarne, lecz nie egalitarne, albowiem Premier League stała się ligą pięciu prędkości.
Pierwszą tworzą naturalnie jej najlepsze, najrówniejsze i najskuteczniejsze drużyny, a więc Manchester City oraz Liverpool. Byli niczym James Hunt i Nicki Lauda, Muhammad Ali i Joe Frazier, Roger Federer i Rafael Nadal czy Magic Johnson i Larry Bird. Niedoścignieni, niezłomni, niestrudzeni wyniszczającym pojedynkiem o prym, bliscy ideału. Na przestrzeni całego sezonu zarówno jedni, jak i drudzy, wykazali się niebywałą determinacją, nienaruszalną wiarą w swoje umiejętności, siłą psychiczną oraz odpornością na presję wywieraną przez rywala. Kiedy podopieczni Pepa Guardioli podnosili poprzeczkę, piłkarze Jurgena Kloppa niezwłocznie przez nią przeskakiwali, natomiast kiedy The Reds przesuwali granicę, The Citizens natychmiast do niej docierali.
Dzi Czytaj dalej...