Dokąd obecnie tupta Everton?
Nowy menedżer, nowi zawodnicy, nowa nadzieja. Cel? Europejskie puchary! O tym przed rozpoczęciem sezonu mówiono i pisano w kontekście The Toffees. Klub miał wejść na wyższy poziom, powrócić na ścieżkę wyznaczoną za czasów pierwszego roku pracy Koemana. Po 6 kolejkach nastroje są jednak zgoła inne.
Ekipa z Goodison Park zdobywa średnio 1 punkt na mecz i ma ujemny bilans bramkowy. Wygrała tylko 1 spotkanie, a w tabeli nie mieści się nawet w pierwszej dziesiątce. Nie tego oczekiwali spragnieni radości z oglądania ich ukochanej drużyny kibice, nie na to liczył inwestujący niemalże 100 milionów w letnim okienku transferowym właściciel. Nie spodziewali się tego także pełni entuzjazmu piłkarze oraz natchniony szkoleniowiec – Everton miał przecież stosunkowo łatwy terminarz.
Dlaczego więc jest tak przeciętnie, by nie napisać słabo?
Przede wszystkim brakuje skuteczności. The Toffees wciąż, bo od czasu odejścia Lukaku, nie mają w kadrze klasowego, bramkostrzelnego napastnika. Nie jest nim Tosun, ani Niasse, a już na pewno nie Calvert-Lewin, choć on przynajmniej wpisuje się od czasu do czasu na listę strzelców. W lidze najwięcej bramek zdobył Richarlison, którego Marco Silva wystawia na lewej flance.
Nie oznacza to jednak, iż Brazylijczyk jest liderem z krwi i kości. Tak jak cała ofensywa Evertonu cierpi na chimeryczność i wahania formy. Abstrahując od głupiej czerwonej kartki, która wykluczyła go z gry na 2 mecze, popularny „Fawelarz” nie udowodnił dotąd, iż potrafi utrzymać wysoką dyspozycję w dłuższej perspektywie. Wszyscy wiemy, co działo się z nim w okresie od grudnia 2017 do sierpnia 2018, kiedy, jeszcze w barwach Watfordu, nie zdobył ani jednego gola i nie zaliczył ani jednej asysty.
Oprócz niego z p Czytaj dalej...
Dokąd obecnie tupta Everton?
Nowy menedżer, nowi zawodnicy, nowa nadzieja. Cel? Europejskie puchary! O tym przed rozpoczęciem sezonu mówiono i pisano w kontekście The Toffees. Klub miał wejść na wyższy poziom, powrócić na ścieżkę wyznaczoną za czasów pierwszego roku pracy Koemana. Po 6 kolejkach nastroje są jednak zgoła inne.
Ekipa z Goodison Park zdobywa średnio 1 punkt na mecz i ma ujemny bilans bramkowy. Wygrała tylko 1 spotkanie, a w tabeli nie mieści się nawet w pierwszej dziesiątce. Nie tego oczekiwali spragnieni radości z oglądania ich ukochanej drużyny kibice, nie na to liczył inwestujący niemalże 100 milionów w letnim okienku transferowym właściciel. Nie spodziewali się tego także pełni entuzjazmu piłkarze oraz natchniony szkoleniowiec – Everton miał przecież stosunkowo łatwy terminarz.
Dlaczego więc jest tak przeciętnie, by nie napisać słabo?
Przede wszystkim brakuje skuteczności. The Toffees wciąż, bo od czasu odejścia Lukaku, nie mają w kadrze klasowego, bramkostrzelnego napastnika. Nie jest nim Tosun, ani Niasse, a już na pewno nie Calvert-Lewin, choć on przynajmniej wpisuje się od czasu do czasu na listę strzelców. W lidze najwięcej bramek zdobył Richarlison, którego Marco Silva wystawia na lewej flance.
Nie oznacza to jednak, iż Brazylijczyk jest liderem z krwi i kości. Tak jak cała ofensywa Evertonu cierpi na chimeryczność i wahania formy. Abstrahując od głupiej czerwonej kartki, która wykluczyła go z gry na 2 mecze, popularny „Fawelarz” nie udowodnił dotąd, iż potrafi utrzymać wysoką dyspozycję w dłuższej perspektywie. Wszyscy wiemy, co działo się z nim w okresie od grudnia 2017 do sierpnia 2018, kiedy, jeszcze w barwach Watfordu, nie zdobył ani jednego gola i nie zaliczył ani jednej asysty.
Oprócz niego z p Czytaj dalej...